Przygnębiony, przestraszony, uśmiechnięty, zaskoczony.
Karuzela emocji. Pierwsze przejście The Last of Us to niesamowite
doświadczenie. Bo to niesamowita gra.
The Last of Us Rematered spadło mi jak nieba, jakkolwiek
dziwnie brzmi to w moich ustach. Nie grałem w wersję na PS3, odkładałem,
odkładałem i wreszcie po nią nie sięgnąłem właśnie ze względu na zapowiedź
odświeżonej, zremasterowanej wersji na PS4. Unikałem jednak wszystkich
spoilerów jak ognia, do przygody zasiadłem więc z umysłem czystym jak wnętrze autoklawu.
Fabuła i emocje
Opowieść nie zaczyna się niewinnie. Początek strzelił mnie
po pysku tak mocno, że poczułem delikatny ścisk w gardle, a na plecach ciarki.
To specyficzne uczucie, które pojawia się tylko u rodziców – jeśli więc macie w
domu pociechę, przygotujcie się na wgniatający w fotel moment już na samym
początku The Last of Us. Emocje to niezwykle istotny element gry, choć tak
naprawdę – na pierwszy rzut oka – Joel jest z nich wyprany, a Ellie zbyt pyskata
i „nastoletnia”, by pokazać ich prawdziwe oblicze. Okropnie podoba mi się to, w
jaki sposób poznajemy oboje bohaterów, jak uczymy się ich charakterów z każdą
godziną spędzoną z grą. Jak obserwujemy relację, która się między nimi rodzi.
Zachwyca również zakończenie – właśnie pod kątem emocji. Trochę zaskakujące, trochę
oczywiste, ale na pewno mocne.
Emocje, emocje, emocje – a co z opowieścią. Nie zaczynam od
niej nie dlatego, że jest słaba – absolutnie nie. Jest świetna, przemyślana,
spójna. Świat wykreowany przez twórców wciąga właśnie opowieścią tej dwójki,
przedstawia historię apokalipsy, a także tego jak bardzo ludzkość sobie z nią
nie poradziła. Nie tylko pod kątem walki z zarażonymi. Przede wszystkim w
kwestii relacji między ocalałymi. Dopiero usiadłem do dodatku Left Behind, ale
już wiem, że kupię absolutnie każde fabularne DLC do The Last of Us niezależnie
od tego, czy przedstawi coś nowego, czy rozwinie fragmenty pominięte w głównym
wątku.
Mechanika apokalipsy
Często jest tak, że kiedy fabuła zachwyca, cierpi na tym
system sterowania albo mechanika rozgrywki. Nie tym razem moi mili. TLoU nie
jest specjalnie szybkie, nie jest specjalnie dynamiczne. Jest takie, jak być
powinno. Do tego nawet na normalnym poziomie trudności niejednokrotnie
powtarzałem niektóre fragmenty po kilka razy. Bo mało amunicji, bo przeciwnicy
nie są tak głupi na jakich wyglądają. Bo czasem bezpośrednie starcie jest
lepsze niż przemykanie się bokiem. Grać w TLoU można na kilka sposobów i
zamierzam sprawdzić te bardziej wymagające na wyższych poziomach trudności. Bo
momenty, w których trzeba zmierzyć się z wrogiem są wciągające, ekscytujące,
sprawiają frajdę. O tym, jak dobrze zrobiono ten aspekt niech świadczy również moja
deklaracja – będę siedział i cisnął w multi. Bo gra mi się świetnie, a i tryby
są dość oryginalne, okropnie wciągające.
Graficznie The Last of Us Remastered zachwyca. Trochę
inaczej niż zachwyca ostatni inFamous. Nie ma tu tańca barw, miliona neonów i
światełek. Jest za to fantastyczna wizja postapokaliptycznego świata, genialnie
pokazane zniszczenie, zaniedbanie, brud, smród i ubóstwo. Jednym słowem „sudoma
i gumora”. Zachwyca też dbałość o szczegóły. Niejednokrotnie zatrzymywałem się
na chwilę tylko i wyłącznie po to, by przyjrzeć się z jaką dbałością przygotowano
większość lokacji. Przykład? Jedno z mieszkań, zupełnie przypadkowych, nie
mających żadnego znaczenia dla opowieści. Zamieszkałe niegdyś przez miłośników Ameryki
Południowej, co widać było w każdym pokoju, zdradzały to nawet figurki
postawione na meblościance z telewizorem. Zajrzałem do kuchni, gdzie również
znalazłem jakieś południowoamerykańskie smaczki. Zwiedzajcie, naprawdę warto.
A technicznie? 60 klatek robi robotę, co doskonale widać po
przestawieniu gry na 30. Nic przy sześćdziesiątce nie przycina, nie klatkuje,
niezależnie od tego, co dzieje się na ekranie. Krajobrazy zachwycają, podobnie
jak zachody słońca. Modele postaci, cienie, itd, itp. Pewnie, coś tam czasem
przeniknie, gdzieś mignie zła tekstura, ale to drobiazgi, które nie wpływają na
odbiór całości. Techniczna perełka.
Podsumowując
Staram się ogrywać wszystkie nowe produkcje, które pojawiają
się na PlayStation 4. Na chwilę obecną mogę jednak powiedzieć, że The Last of
Us Rematered to najlepsza rzecz jaka pojawiła się na japońskiej konsoli tej
generacji. Absolutnie wciągająca przygoda, niesamowita opowieść, świetnie
zrealizowana pod kątem emocji, historii, mechaniki, oprawy graficznej. To
również jeden z najlepszych dubbingów ze stajni Sony, pełen przekleństw, które
idealnie pasują do wykreowanego świata. Absolutny must have dla wszystkich
posiadaczy PlayStation 4. Jednocześnie dowód na to, że Sony ma pod swoimi
skrzydłami jedną z najzdolniejszych ekip na świecie.
Naughty Dog, jestem na kolanach.
10/10, 5/5, 3/3 – jak Wam pasuje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz