Paramnesia. Przyznaję się bez bicia, że wcześniej o tych Francuzach nie słyszałem. Chociaż w sumie pewnie mało kto słyszał, bo na koncie mieli EP-kę z 2013 i split z 2014. Przyszła pora na debiut i nie mogę się od niego oderwać.
Dwa, trwające po 20 minut każdy, numery zabrały mnie w melancholijną podróż przesyconą wieloma niespecjalnie przyjemnymi emocjami. Rozpacz, beznadzieja, wyobcowanie. Nie jest to radosny krążek, oj nie. Motywy często monotonne, rozwleczone, przeplatają się z szybszymi, bardziej wyrazistymi fragmentami. Gitary niejednokrotnie płyną z nurtem wciągającym melodii, a kanonada niespecjalnie skomplikowanych partii bębnów potrafi wprowadzić w trans. Słucham trzeci raz i ciężko jest mi ten album wyłączyć.
Dwa, trwające po 20 minut każdy, numery zabrały mnie w melancholijną podróż przesyconą wieloma niespecjalnie przyjemnymi emocjami. Rozpacz, beznadzieja, wyobcowanie. Nie jest to radosny krążek, oj nie. Motywy często monotonne, rozwleczone, przeplatają się z szybszymi, bardziej wyrazistymi fragmentami. Gitary niejednokrotnie płyną z nurtem wciągającym melodii, a kanonada niespecjalnie skomplikowanych partii bębnów potrafi wprowadzić w trans. Słucham trzeci raz i ciężko jest mi ten album wyłączyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz